Model:
• Grumman KA-6D Tanker, Fujimi, H-15
Kleje:
• Tamiya Extra Thin,
• cyjanoakrylowe
Farby:
• lakiery - Bilmodel, Hataka Orange Line,
• akrylowe - Vallejo, Italeri
Chemia modelarska:
• Płyn do zmiękczania kalkomanii Mr. Mark Setter
• Matowy werniks Vallejo,
• Wasch Vallejo
• Panel Line Accent Color Dark Gray, Black - Tamiya
Żeby model zdobywał uznanie i był nagradzany na zawodach modelarskich, trzeba wsadzić w niego kilogramy żywicy i kilka metrów kwadratowych blaszek. Jednym słowem luksusu dla bogatych. Taką dość radykalną tezę przeczytałem gdzieś kiedyś w sieci i prawdę powiedziawszy dość mnie zaintrygowała, czy na pewno duża ilość dodatków to jedyna recepta na sukces?
A co, jeśli chcemy kleić model do którego dodatków nie ma, albo są tak mizerne, że nie ma sensu po nie sięgać? To właśnie skłoniło mnie doz realizowania projektu, który od dawna siedział mi w głowie, a mianowicie do sklejenia modelu bez użycia żadnych gotowych dodatków, ale jednocześnie przy dość dużej ingerencji w zestaw. Przymusowe siedzenie w domu stało się ku temu doskonałą okazją. Relacja ta jest adresowana głównie do młodych adeptów modelarstwa, ale myślę, ze i starsi trochę mogą skorzystać. Postanowiłem, że nie użyję żadnych gotowych zestawów do waloryzacji, zamknąłem nawet pudełka z resztkami blaszek i żywic, wyciągnąłem natomiast kawałki polistyrenu różnej grubości a także polistyrenowe pręty i drut, także różnej grubości, drut głównie miedziany, cieniutki wyciągnięty z kawałka kabla, cynowy, trochę grubszy oraz mosiężny. Mają tę zaletę, że są dość miękkie i dobrze się formują i dobrze trzymają się na klej cyjanokarylowy. Także narzędzia nie były czymś niesamowicie nie wiadomo jakim. Nożyki, pęsety, nożyczki, pilniki, kostki ścierne oraz wiertła w obsadzie. Jednym słowem, coś, co każdy modelarz powinien mieć. Z uwagi na zróżnicowanie materiałów, potrzebne będą zarówno kleje do polistyrenu jak i cyjanoakrylowe.
Na moim warsztacie wylądował model latającego tankowca US Navy czyli Grumman KA-6D Tanker. Miniatura w skali 1/72 firmy Fujimi została wydana po koniec lat 80-tych ubiegłego stulecia w ramach całej serii modeli poświęconych współczesnemu lotnictwu USA. Były to rewelacyjne na owe czasy zestawy, bijące na głowę cała konkurencję świetnie wykonanym detalem, wiernością z oryginałem. W modelach Tomcatów były imitacje silników, zaś we wszystkich zestawach znajdowały się kapitalne figurki pilotów składające się z kilku części, także można było wykonać załogę w dowolnych pozach. Niestety wysoka cena za sztukę skutecznie odstraszała potencjalnego nabywcę, ja jako licealista a potem student musiałem się zadowolić znacznie gorszym jakościowo modelem Hasegawy. Po latach na rynku wtórnym zdobyłam zestaw Fujimi, ponieważ poprzedni właściciel zaczął budowę, byłem w pewien sposób ograniczony i do tego musiałem dostosować koncepcję mojej miniatury. Ponieważ poprzedni właściciel zdążył skleić z sobą połówki skrzydeł, mogłem zapomnieć o otwieraniu hamulców aerodynamicznych na końcach skrzydeł i klap. Pozostały mi jedynie do otwarcia sloty, co przewidział producent. Model nie miał także możliwości wykonania w pozycji otwartej drabinek do kabiny pilotów, a ja chciałem wykorzystać w modelu figurki załogantów, postanowiłem, że mój model będzie wykonany w standardzie „ready to fly” a więc z zamkniętą kabiną, tak jakby był gotów do ustawienia na katapulcie. Ponieważ kadłubowe hamulce aerodynamiczne wyglądają w pozycji otwartej niezwykle efektownie, a producent umożliwił ich otwarcie, postanowiłem pokazać je w takiej właśnie pozycji. Na nich oraz na podwoziu zamierzałem się skupić waloryzując model.
Luki podwozia może i powalały na kolana jakieś 30 lat temu kiedy model nowością na modelarskim rynku, ale dziś powiedzmy sobie uczciwie, nie spełniają obowiązujących standardów. Luk podwozia przedniego jest po prostu zbyt płytki, zaś detale zaznaczono jedynie na jego suficie i nie jest to coś godnego zachwytu. Zanim jednak zacząłem cokolwiek robić, złożyłem kadłub z kabina i lukiem podwozia w całość, żeby zobaczyć, jaki głęboki powinien być nowy luk, który zamierzałem wykonać od podstaw. Podobnie ma się rzecz lukami podwozia głównego. Są co prawda poprawne pod względem kształtu i głębokości, ale poziom wykonania detali nie napawa optymizmem.
Kabina wyposażeniem jest wykonana całkiem poprawnie. Ponieważ zamierzałem pokazać ją w pozycji zamkniętej z pilotami na swoich miejscach, więc tutaj nie musiałem się na dobrą sprawę skupiać na żadnych przeróbkach.
Ograniczyłem je do minimum, robiąc jedynie imitację wyposażenia rozmieszczonego na burtach kokpitu. Do tego celu użyłem polistyrenu różnej grubości. Do foteli przykleiłem imitacje przewodów, które powstały z kawałków drutu miedzianego, w podobny sposób powstały przewody radiowe, które dokleiłem do przewodów tlenowych pilotów.
Prace przy komorze podwozia przedniego zacząłem od wykonania sufitu i ścian bocznych, odpowiednio wyższych, aby nadać komorze odpowiednią głębokość. Ważne jest to, aby komora odpowiednio trzymała wymiary, co pozwoli prawidłowo osadzić ją w kadłubie, dlatego też dokładnie odtworzyłem ich kształt w miejscu styku z dolną częścią kadłuba. Następnie z kawałków polistyrenu odtworzyłem imitację konstrukcji sufitu komory, przy czym nie żałowałem kleju penetrującego. Kiedy wszystko było suche, przykleiłem do sufitu kilka kawałków drutu różnej grubości. W przedniej części zamontowałem także jarzmo do osadzenia goleni podwozia. Ważne jest aby znajdowało się na takiej samej wysokości, jak w oryginalnym elemencie. Nie będziemy wtedy musieli przedłużać goleni podwozia. W podobny sposób jak sufit, wypełniłem wyposażeniem boczne ściany komory. Potem złożyłem je w całość, dokleiłem przednią ściankę, a także tylną. Na niej zamontowałem jarzmo, do zamontowania widelca goleni. Ostatnie zdjęcie prezentuje efekt końcowy. Moim zdaniem warto było poświęcić jeden wieczór na ten cel.
Komory podwozia głównego również zostały zwaloryzowane w podobny sposób, jak luk podwozia przedniego. Zacząłem od delikatnego zeszlifowania imitacji wyposażenia, tak żeby łatwiej było przyklejać własną „twórczość”. Zacząłem od imitacji elementów konstrukcji, które powstały polistyrenu różnej grubości i zostały przyklejone klejem penetrującym. Przewody i elementy instalacji to różnej grubości drut i także kawałki polistyrenu. Zostały one zamontowane zarówno w częściach komór znajdujących się w skrzydłach jak i kadłubie mojej miniatury. Drucik miedziany ma tę zaletę, że można z niego robić całe wiązki przewodów, które można potem uformować w odpowiedni kształt i wkleić w odpowiednie miejsce w modelu. Te wszystkie zabiegi sprawiły, że komory prezentują się lepiej w stosunku do tego co przewidział producent.
Montaż kadłuba zacząłem od wklejenia przedniej komory w lewą połówkę kadłuba, zamontowałem także imitację silników odrzutowych. Tu akurat nie bawiłem się w żadne przeróbki. Wkleiłem wszystko, tak jak chciała firma Fujimi.
Następnie pomalowałem i zmontowałem kokpit i załogę. Piloci dostali także imitację pasów ramieniowych, które wykonałem z pasków papieru (takiego najzwyklejszego z drukarki) pomalowanego na odpowiedni kolor. Wszystkie tablice przyrządów i konsole zostały wykonane jako kalkomanie i na papierze prezentowały się bardzo ładnie. Okazały się jednak potwornie sztywne zanim raczyły zareagować na płyn do zmiękczania kalkomanii, którego musiałem użyć dość sporą ilość.
Kiedy wszystko było suche kokpit i tablicę przyrządów wkleiłem w lewą burtę kadłuba. Pomiędzy podłogę kabiny a sufit komory podwozia wkleiłem odpowiedniej grubości kawałek polistyrenu, dzięki czemu uzyskałem pewność, że nic się nie rozjedzie przy sklejaniu kadłuba.
Następnie kadłub został sklejony w całość, zaś po obróbce miejsc łączenia i odtworzeniu brakujących linii podziału dokleiłem także skrzydła. Czekał mnie teraz ostatni etap waloryzacji kokpitu, czyli wyposażenie znajdujące się na osłonie tablicy przyrządów oraz ramach oszklenia. Po raz kolejny poszedł w ruch polistyren i zapasy drutu, a kiedy uzyskałem zadowalający mnie efekt pomalowałem to wszystko kolorem czarnym i umieściłem na swoim miejscu w modelu.
Mogłem poprzyklejać wszystkie drobne detale, usterzenie poziome oraz nos zostawiłem sobie na później, nie chciałem utrudniać sobie malowania, ponadto w nosie należało umieścić obciążenie, żeby model nie opadał na ogon. Mogłem wrócić do dalszego męczenia podwozia modelu.
Pokrywy luków i samo podwozie także wymagało takich zabiegów jak komory. Niby wszystko ładnie, ale czegoś brakuje, w czym utwierdziłem się oglądając zdjęcia prawdziwych Intruderów i Tankerów, których na szczęście w sieci nie brakuje.
Wszystkie pokrywy otrzymały zatem nowe imitacje zawiasów, zaś największe pokrywy luków podwozia głównego także imitację konstrukcji, o których najwyraźniej zapomniało się producentowi. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale to akurat jest doskonale widoczne i przyklejenie „gołych” pokryw nie wpłynie dobrze na ostateczny wygląd modelu. Ponadto przednie pokrywy podwozia głównego otrzymały dość sporą ilość przewodów, które zasilają siłowniki. Tego także nie mogło zabraknąć. Golenie podwozia uzupełniłem o to, co podejrzałem na zdjęciach prawdziwych maszyn, a nie znalazło się w modelu. Podobnie jak w przypadku komór podwozia, najpierw elementy konstrukcyjne z polistyrenu…
… potem przymiarki do modelu. Na tych zdjęciach wyraźnie widać, że cała ta dłubanina jak najbardziej miała sens, a komory i całe podwozie nabrało zupełnie nowego wyrazu.
Ostatnią czynnością przy goleniach podwozia było zamontowanie imitacji przewodów instalacji hydraulicznej i pneumatycznej. Także tu użyłem drutu o różnej grubości, bazując na zdjęciach oryginału.
Także kadłubowe hamulce aerodynamiczne wymagały chwili uwagi. Po pierwsze należało nawiercić otwory, które producent jedynie zamarkował. Kiedy się z tym uporałem z kawałków polistyrenu wykonałem na nowo konstrukcję wewnętrzną hamulców pozostawiając jedynie jarzma siłowników.
Model został następnie pomalowany. Analiza zdjęć Intruderów i Tankerów z końca lat 70-tych ubiegłego stulecia skłoniła mnie do zupełnego odpuszczenia sobie preschadingu. Samoloty te brudziły się w dość specyficzny sposób, co chciałem uzyskać w budowanej miniaturze, ale o tym później.
Przy pomocy cienkiego, retuszerskiego pędzla pomalowałem niektóre drobne detale podwozia, część przewodów i trochę elementów konstrukcji. Miałem o tyle łatwo, że komory podwozia miały taki sam kolor jak cała dolna część płatowca. Detale dostały też odrobinę szarego wascha, dla zaakcentowania ich struktury.
Ponieważ komory podwozia w większości samolotów maja to do siebie, że się dość mocno brudzą, komory i golenie podwozia zostały dość konkretnie potraktowane szarym waschem z Tamiyi. Uzyskałem dokładnie taki efekt, jaki zamierzałem, poza śladami eksploatacji uzyskałem trójwymiarowość, co w mojej ocenie pozytywnie wpłynęło na wygląd miniatury.
Mogłem teraz wkleić na miejsce zarówno golenie podwozia jak i pokrywy luków. Zamontowałem także nos wraz obciążeniem i pozostałe drobne detale. Nie montowałem jedynie pylonów z wyposażeniem podwieszanym – zbiornikami oraz zasobnikiem Buddy Tank.
Ostatnim etapem pracy było nałożenie kalkomanii oraz naniesienie śladów eksploatacji. Kalkomanie okazały się droga przez mękę, były sztywne i słabo reagowały na chemię, jeśli dany element był położony na płaskiej powierzchni, nie było biedy. Gorzej kiedy powierzchnia była znacznie wyoblona i lub miała bardziej skomplikowany kształt, ale w końcu po dłuższych zabiegach udało się. Także dzięki temu, że bazą pod kalkomanie była warstwa Sidoluxu.
Na wyschnięte kalkomanie nałożyłem ślady eksploatacji, najpierw jednak obejrzałem sobie trochę zdjęć prawdziwych samolotów, żeby zobaczyć, w jaki sposób się one brudzą. Mając już koncepcję brudzenia, przystąpiłem do jej realizacji. Na początku linie w takich miejscach jak klapy, ster kierunku czy pokrywy zejściówek zadusiłem czarny płyn do linii podziału Tamiya, następnie w większość linii zapuściłem taki sam specyfik ale w kolorze szarym. Ostatnim zabiegiem było naniesienie siatki brązowych zacieków w większości linii i paneli w dolnej części modelu, także posiłkowałem się zdjęciami. Na sam koniec wkleiłem podwieszenia, pokryłem model konkretną warstwą matowego werniksu i zrobiłem imitacje świateł pozycyjnych i nawigacyjnych.
Budowa Tankera dobiegła końca. Jak widać nie stosowałem tu jakiś wyrafinowanych technik modelarskich, a efekt jaki uzyskałem jest znacznie lepszy, niż gdybym budował model prosto z pudełka. Zdaję sobie sprawę, że model ten nie będzie gwiazdą imprez modelarskich (choć kto wie?) ponieważ odzwierciedla jedynie sylwetkę samolotu, nie zdecydowałem się na otwarcie kabiny, złożenie skrzydeł czy otwarcie radaru i luków inspekcyjnych. Zrobiłem to jednak celowo, bo to temat na kolejną relację, a model A-6E Intruder czeka w moim magazynku. Mam natomiast nadzieję, że ta relacja będzie inspiracją dla innych, którzy zbudują lepsze modele przy wykorzystaniu tych prostych technik, jakie przedstawiłem.
Marcin "Marwaw" Wawrzynkowski