Model:
•Fairchild A-10A Thunderbolt II, Design (ex- Academy), Nr kat.: 7206
Wykorzystane zestawy:
• Eduard Brassin AIM-9M/L Sidewinder, nr kat.: 672037
• Eduard Brassin MK.20 Rockeye II, nr kat.: 672049
Kleje:
• Tamiya Extra Thin,
• cyjanoakrylowe
Farby:
• lakiery – Bilmodelmakers, HATAKA,
• farby akrylowe – Vallejo, HATAKA, Italeri, AK,
Chemia modelarska:
• Matt varnish Vallejo
• Panel line Accent, black, dark grey Tamiya
• Płyn do zmiękczania kalkomanii Mr. Mark Setter
• Suche pigmenty Talen, Vallejo
Co by było gdyby? To pytanie bardzo często pada wśród miłośników historii, a także modelarzy, przy różnych zresztą okazjach. Gdyby sprzęt użyty w danym konflikcie, wojnie czy bitwie był taki a nie inny, czy gdyby pewien dowódca zrobiłby coś inaczej niż zrobił? Często też pada to pytanie w kontekście science fiction, co by było gdyby w ramach podróży w czasie jedna ze stron konfliktu zaczęła nagle dysponować super nowoczesną bronią, wyprzedzającą swoją epokę o dziesięciolecia? Także u nas w KPM-ie takie tematy pojawiały się od czasu do czasu, nawet przybrały formę doskonałego opowiadania autorstwa Wojtka Sokołowskiego, o tym jak śmigłowce Mi-24 przeniosły się z czasie i zrobiły niezły kipisz wśród obrońców Wału Pomorskiego. To była jedna z moich inspiracji, aby także pobawić się podróżami w czasie.
Moje „co by było gdyby” miało miejsce w dniu 2 września 1939 r. kiedy to kpt. pil. Florian Laskowski dowodzący 141 Eskadrą Myśliwską otrzymał rozkaz niemieckiej kolumny pancernej w rejonie miejscowości Gruta i Łasin. Atak z lotu koszącego przez samoloty myśliwskie PZL P.11c na silnie bronioną kolumnę pojazdów był z góry skazany na niepowodzenie, właściwie była to misja samobójcza. Kpt. Laskowski oraz dwóch innych pilotów z jego Eskadry już do Torunia nie wróciło. „Co by było gdyby” mieli inne samoloty, specjalnie zaprojektowane do niszczenia broni pancernej? Najlepiej najlepsze z możliwych. Takimi właśnie maszynami są amerykańskie szturmowce A-10 Thunderblot II potocznie zwane Warthog, czyli po polsku Gusiec. Jedna z moich ulubionych maszyn współczesnego pola walki. Pomijając logikę, uwarunkowania techniczne i tło historyczne, postanowiłem zrobić sobie model A-10 w polskim malowaniu z okresu wojny obronnej 1939 r. Po prostu żeby zobaczyć jak będzie się prezentował. Oczywiście z zestawem podwieszeń na taką misję, jaką powierzono kpt. Laskowskiemu.
Ponieważ model miał być wykonany na ludzie bez żadnej spiny i pisania doktoratu z użycia A-10 we wrześniu 1939 r. potrzebowałem niedrogiego i dobrze opracowanego zestawu, którego klejenie byłoby bezproblemowe a jednocześnie mógłbym potrenować to i owo, tak aby trochę udoskonalić własny warsztat. Trzeba było trafu, że na pchlim targu trafiłem właśnie na taki zestaw. Model firmy Academy w skali 1/72. Znany większości modelarzy z bardzo starannego opracowania i dobrej sklejalności. Zestaw który upolowałem był wycięty z ramek, ale kompletny. Nie było to ponadto oryginalne Academy, ale jego polski przepak z lat 90-tych czyli Design. Cena zatem była atrakcyjna, a na moje potrzeby produkt idealny. Przyjąłem koncepcję samolotu kołującego po lotnisku, czyli zamknięta kabina z pilotem w środku, skupić się musiałem na lukach podwozia, bo te z zestawi Academy były niezłe, ale już nie spełniające obecnych standardów.
Od ich wzbogacenia zacząłem budowę mojej miniatury. Ponieważ założyłem sobie, że będzie to projekt raczej budżetowy, luki podwozia postanowiłem zwaloryzować we własnym zakresie, bez kupowania żywicznych zamienników. Używałem do tego kawałków polistyrenu o różnej grubości, profili a także różnego rodzaju drutu, miedzianego, cynowego, ważne żeby grubość była zróżnicowana, przez co imitacje przewodów instalacji wyglądały bardziej realistycznie.
Podobnie powstał luk przedniego podwozia, zaś golenie i pokrywy luków wzbogaciłem także o przewody instalacji oraz o kilka drobnych detali, które wypatrzyłem na zdjęciach oryginałów. Takie właśnie zdjęcia, czy to zamieszczone w publikacjach czy znalezione w sieci były podstawą, do moich eksperymentów nad podwoziem w mojej miniaturze.
Ponieważ kabina miała być zamknięta, zaś figurka pilota jak uczy doświadczenie także potrafi sporo zasłonić, tutaj waloryzacja była tu skromniejsza niż w przypadku podwozia, co nie znaczy, że jej nie było. Skupiłem się na tym, co może być widoczne, nawet po zamknięciu kokpitu. Kokpit na samym końcu połączyłem z lukiem podwozia w jeden moduł, zaś fotel i załoganta zamierzałem wkleić po pomalowaniu tych detali.
Co było kolejnym etapem prac. Zastosowałem kolorystykę prawdziwych A-10 operujących współcześnie w USAAF, bez żadnych „wrześniowych” eksperymentów. Białe komponenty podwozia oraz szary kokpit, zastały na samym końcu potraktowane szarym waschem.
Model został następnie złożony w całość. Obróbka miejsc łączenia i odtwarzanie linii podziałów, jakie zanikły podczas szlifowania, to oczywiście standard. Na szczęście zestaw Academy nie sprawił tu żadnych problemów, może poza osłoną kabiny, którą musiałem nieco wpasować w swoje miejsce. Na zdjęciach wygląda dużo gorzej niż w rzeczywistości.
Malowanie było najważniejszą rzeczą całego projektu. Jak będzie pomalowany mój model musiałem przemyśleć bardzo solidnie, żeby całość nie wyglądała groteskowo, po prostu śmiesznie. Rozważałem różne warianty samego kamuflażu, oznaczeń, stencili ich kroju czy kolorystyki. W końcu przyjąłem, że model będzie nosił malowanie obowiązujące od lata 1939 r. czyli ciemny khaki na powierzchniach górnych i bocznych oraz jasny szaro niebieski na powierzchniach dolnych, także na kadłubie. Rozważałem także warianty stosowane na Karasiach czy P.11c dolną częścią kadłuba w kolorze khaki, ale zarzuciłem ten pomysł. Po prostu kształt kadłuba A-10 nie nadawał się do tego. Malowanie przebiegło w standardowy sposób, czyli podkład, delikatny preshading, bez żadnych kociokwików i efekciarstwa i w końcu zasadnicza powłoka lakiernicza wykonana pomarańczowymi Hatakami. Węzły podwieszeń malowałem osobno…
… podobnie jak podzespoły podwozia. Po wyschnięciu farb i wascha podwozie zostało złożone w całość…
… a następnie zamontowane na swoich miejscach w modelu. Z zadowoleniem stwierdziłem, że balast umieszczony w części nosowej kadłuba miał dostateczną masę, by model nie opadał na ogon. Na tym etapie moją miniaturę pokryłem konkretną warstwą Sidoluxu, żeby mieć solidny podkład pod kalki.
To był kolejny etap mojej modelarskiej podróży w czasie. Przy doborze i rozmieszczeniu oznaczeń wzorowałem się na schematach stosowanych przy malowaniu Karasi w Eskadrach Liniowych. Zresztą godło jednej z nich, 55-tej Eskadry Liniowej (w czasie Kampanii Wrześniowej funkcjonowała jako 55 Eskadra Bombowa) ostatecznie umieściłam na obudowach silników. Godła 141 Eskadry Myśliwskiej też mam, ale potrzebne są do czegoś innego. Na osłonach silników umieściłem także czarne numery 44.5, które stworzyłem na potrzeby projektu. Podobnie jak oznaczenia na statecznikach pionowych A10C i logo PZL a także numer policyjny 666 K. Nie starałem się tu dorabiać żadnej historii i logicznie uzasadniać dlaczego takie a nie inne znalazły się na moim modelu. Po prostu z bliżej nie wiadomych przyczyn takie samoloty znalazły się na stanie 55 Eskadry Bombowej i funkcjonowały tam jako PZL A.10A Dzik. Poza tym akurat takie kalki wpadły mi pod rękę. Wykorzystałem także współczesne, amerykańskie stencile z zestawu. Nie były one najlepszych lotów, ale udało się je położyć, nawet bez problemów, niestety pomimo Sidoluksu i sporek ilości płynu, w niektórych miejscach strasznie się srebrzą. Taki niestety urok starych kalkomanii i z tym liczyłem się, decydując na ich użycie. To też było jedno z założeń, zastosować ile się da oryginalnych komponentów. Zawsze tak postępuję przy modelach vintage, czy z pogranicza vintage.
Kolejna sprawa to były podwieszenia. Zestaw Adademy ma dość bogaty ich wybór, ale niestety nie do końca pasujący do mojej koncepcji ataku na niemiecką kolumnę pancerną. Rozważałem różne warianty własne, jak i Kolegów, których w tę zabawę wtajemniczyłem. Od bardzo wyrafinowanych po bardzo proste – „nie podwieszaj nic, wystarczy że przeleci to nie będzie co zbierać”. Stanęło na dwóch pociskach AGM-65 Maverick oraz AIM-9M Sidewinder, a także bombach kasetowych Mk.20 Rockeye II. Atak miał przebiegać następująco: Najpierw wesołe WRRRRTTTTT!!!! na powitanie z jednoczesnym odpaleniem Mavericków w czołowy i zamykający pojazd kolumny, potem sekwencja bomb Rockeye nad całą kolumną. Powinno wystarczyć. Ponieważ ani Sidewiderów ani Rockeye nie było w zestawie, nie posiadałem ich też w swoim magazynku, musiałem zakupić, to co mi brakowało. Stanęło na żywicach z Edurada. Praca z nimi okazała się bardzo przyjemna. Po wszystkich koniecznych pracach, znalazły się na swoich miejscach w modelu.
Końcowe prace to standard. Matowy werniks, doklejenie tego, co jeszcze zostało, trochę śladów eksploatacji. Te ostatnie także były odtwarzane na podstawie zdjęć współczesnych maszyn. Tak oto dotarłem do końca mojej modelarskiej podróży w czasie. Dało mi to sporo zabawy. Potrzeba bowiem czasem skleić sobie coś na luzie, coś co wiadomo, że nie miało prawa mieć miejsca, ale stanowiło kapitalną odskocznie od ambitnych projektów, w których trzeba od A do Z przemyśleć każdy krok. Jestem zadowolony z tego co udało mi się osiągnąć, nie jest to model, który zawojuje konkursy modelarskie, ale na pewno będzie na nich się wyróżniał. Amerykanie mają film na którym F-14 Tomcat z Nimitza omal nie rozpędziły ataku na Pearl Horbor, jak ma swojego A-10, który przerobił na wióry niemiecką kolumnę pancerną pod Łasinem.
Myślę, że do takich tematów, trochę freestylowych będę kiedyś wracać, tym bardziej, że mam kilka pomysłów na współczesne samoloty w dawnych malowaniach. Na razie chciałbym serdecznie podziękować Kolegom, Bartkowi Belcarzowi (Stratus), Wojtkowi Bułhkowi (Arma Hobby) oraz Tomkowi Szantyrowi (ode mnie z pracy), których to wtajemniczyłem w przedsięwzięcie i którzy mi kibicowali dobrymi pomysłami, jakie wykorzystałem budując ten model.
Marcin "Marwaw" Wawrzynkowski