Model:
• P-39Q Airacobra, Arma Hobby, Nr kat. 40010
Wykorzystane zestawy:
• Quicboost, P-39 Aiaraconra Saeat with safety belts, QB 48 392,
• Quicboost, P-39Q Aiaraconra Gun Barrels, QB 48 200,
• Quicboost, P-39Q/N Aiaraconra Exhausts, QB 48 078,
Kleje:
• Tamiya Extra Thin, Revell Contacta Liquid,
• cyjanoakrylowe
Farby:
• Bilmodelmakers
• akrylowe (różni producenci)
Chemia modelarska:
• Surfacer 1000, Tamiya
• Plastic Putty, Vallejo,
• Płyn do zmiękczania kalkomanii Mr. Mark Setter
• Wash Dark Grey, Black Tamiya,
• Matt verniks Vallejo,
Nowa Airacobra wydana przez firmę Arma Hobby w skali 1/48 została sklejona. Bawiłem się doskonale, zaś tych kilkanaście dni dało mi sporo radości i satysfakcji. Żeby jednak budowa była naprawdę bezstresowa i przebiegała całkowicie bezproblemowo, należy wiedzieć kilka rzeczy o tym zestawie i przez cały czas o nich pamiętać. O tym jednak będzie później. Zacznę od podziękowań.
Nie, nie dla „producenta za udostępnienie zestawu na potrzeby relacji”. Te będą na końcu. Zacznę od podziękowań dla wszystkich tych, którzy ukazanie się tego modelu uczcili falą hejtu na pewnym dobrze znanym forum modelarskim, które kiedyś bardzo lubiłem, a dziś taką sympatią już nie darzę. Dostało się niemal wszystkim, producentowi, projektantowi, narzędziowni i recenzentowi czyli bezpośrednio mnie. W końcu ośmieliłem się napisać coś co nie było zgodne z linia partyjną tego forum. Jednak autorzy większości tych mało pochlebnych wpisów niestety nie wzięli pod uwagę, że recenzja tego zestawu będzie miała przeszło tysiąc odsłon, znacząco zwiększy zasięgi naszego portalu i będzie miała spory wpływ na sprzedaż tego modelu, którego nakład jest już na wyczerpaniu, zaś Arma Hobby kończy prace nad kolejnym zestawem, tego pięknego myśliwca. Jeszcze raz serdecznie dziękuję!
Miałem co prawda inne palny modelarskie, ale cała otoczka wydania przez Arma Hobby tego modelu, spowodowała ich zamianę i na warsztacie wylądowała Airacobra. Postanowiłem skleić ją prosto z pudełka, a jedynie wymieć fotel pilota, rury wydechowe oraz lufy karabinów maszynowe na żywiczne zamienniki. Ponieważ z drukowaniem 3D u mnie kiepsko, nie dysponowałem plikami a ni wydrukami oferowanymi przez producenta, postanowiłem wykorzystać żywice Quickboosta. Zapoznałem się także z pierwszą relacją z budowy tego modelu zamieszczonej na blogu producenta.
Zacząłem tradycyjnie od kadłuba i jego wnętrza. Wiedziałem, już, że języki wpustowe w połówkach kadłuba wymagają skrócenia, inaczej nie będzie można zamknąć połówek kadłuba. To prawda, to jest jedna z tych rzeczy o których trzeba pamiętać sięgając po ten zestaw. Ponadto warto trochę spiłować na płasko wszystkie okrągłe i półokrągłe wypusty ustalające położenie poszczególnych elementów wnętrza w kadłubie. Ja tego nie zrobiłem, po prostu nie miałem świadomości, że może to mieć jakiś wpływ na dalszą budowę. Miało, bo nie mogłem domknąć kadłuba w dolnej części i potem wpasować go w płat. Ponieważ zarówno Wojtek, jak i Marcin z Arma Hobby, którzy kleili ten model przede mną nie mieli takich przygód, więc nie musi to być regułą. Warto jednak uważać. Przymierzyć kilka razy na sucho przed montażem. Kolejna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę, to wszystkie krawędzie poszczególnych elementów. Na styku łączenia połówek form występuje spora ilość drobnych nadlewek. Trzeba je usunąć, bo przeszkadzają w pasowaniu poszczególnych elementów modelu. Nie jest to jednak trudne, wystarczy nożyk precyzyjny Olfa. Tworzywo użyte do produkcji modelu jest bardzo dobrej jakości i obrabia się bezproblemowo. Przygotowanie wnętrza kadłuba do malowania i detalowania nie było jakimś skomplikowanym zajęciem.
Podobnie zresztą, jak usunięcie wciągów w górnej połówce kadłuba, które to zresztą były przyczyną tak „gorącego” powitania tego zestawu przez „Uczonych w piśmie”. Pewnie tworząc i czytając swe dzieła natchnione, w swej nieprzeniknionej mądrości pominęli fakt, że można taką wadę zestawu można naprawdę szybko zniwelować i zajmuje to mniej czasu niż zapoznawanie się poszczególnymi wpisami na forach. Wie zresztą każdy kto klei modele. Sam zresztą pokazałem ten model i te wciągi kilku Kolegom na BFM-ie. Konkluzja była jednoznaczna – fajnie by było, gdyby tych jamek nie było, no ale skoro są to się zaszpachluje i obrobi.”
Jednak postanowiłem pokazać krok po kroku jak to się robi, bo dla niektórych to widać wiedza tajemna. Potrzebne będą klej cyjanoakrylowy, ja używam do tego celu średnio gęstego, oraz gąbki ściernej o różnej gradacji. Te, widoczne na zdjęciu są doskonałej jakości, są elastyczne, dopasują się do każdej powierzchni i nie zapychają się drobinami tworzywa. Dobrze jest mieć ich kilka od grubszych – 240, 400, potem średnie – 600, 800 i drobne 1000, 2000 i jeszcze drobniejszą do wypolerowania na sam koniec. Klej nakładamy zaostrzoną zapałką lub wykałaczką. Aplikujemy niewielkie ilości, uważając żeby nie uszkodzić faktury powierzchni modelu. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że w Cobrze jest to tylko półokrągły panel i przylegająca do niego linia. Po wyschnięciu kleju można się wziąć szlifowanie. Zaschnięty nadmiar kleju zbieramy i wyrównujemy przy pomocy gąbek o grubej ziarnistości. Na bieżąco usuwamy zeszlifowane drobiny, zwłaszcza z linii podziału. Do tego jest dobry średniej wielkości pędzel o sztywnym włosiu. Kiedy mamy pewność, że powierzchnia jest równa w wciągi zniknęły pod warstwą kleju, miejsca obróbki szlifujemy gąbkami o coraz to drobniejszej ziarnistości. Likwidujemy w ten sposób powstałe ryski, wygładzamy obrabianą powierzchnię by na końcu ją wypolerować. Samo szlifowanie zajęło mi nie dłużej niż dwadzieścia minut. Z zaschnięciem kleju około godziny, ale w tym czasie można robić inne rzeczy. Opisana przeze mnie metoda jest wielokrotnie sprawdzona i przydaje się także przy innych okazjach, o czym za chwilę. Klej jak widać się nie złuszczył, tego typu bzdury czytałem na forach.
Malowanie wnętrza kadłuba było kolejnym etapem prac. Nie było tu żadnej filozofii, ale pojawiły się pewne pomysły, na modele Cobry, które chciałbym zbudować w przyszłości. Kalkomanie dołączone do zestawu świetnie sprawdziły się jako imitacje zegarów na tablicy przyrządów. Jedyna moja inwencja do dodanie okablowania do radiostacji. Do jego wykonania posłużył mi drut cynowy różnej grubości, ten przy samej radiostacji pomalowałem na czarno.
Wnętrze czyli kokpit i luk podwozia przedniego zostały następnie złożone w całość. Osobno zamierzałem zamontować jedynie półkę z radiostacją. Wkleiłem także kulki balastu. Klej cyjanoakrylowy to nie do końca dobry pomysł, po sklejeniu modelu, klej ten puścił, jedna z kulek oderwała się i w ten sposób stałem się szczęśliwym posiadaczem modelu – grzechotki. Lepszy będzie inny klej taki jak Poxi Pol, Mamut lub w ostateczności kawałek Blue Taca. Wnętrze wkleiłem w lewą połówkę kadłuba, nie przeczuwając, iż z tego powodu czekać mnie będzie dodatkowa zabawa.
Luki podwozia uzupełniłem o imitacje przewodów instalacji hydraulicznej. To nic innego jak kawałek cynowego drutu. Wcześnie j nawierciłem otwory o odpowiedniej grubości we wręgach luków podwozia a następnie ułożyłem przewody posiłkując się zdjęciami oryginału. Płat został sklejony, wcześniej wyciąłem z niego lotki. Miejsca łączenia w krawędzi natarcia obrobiłem w identyczny sposób, jak w przypadku wciągów na górnej powierzchni skrzydeł. Model ma kilka takich miejsc, które wymagają wypełnienia szpachlówką i obróbki. Po prostu pewne panele nie występowały w wersji Q. Warto tez zwrócić uwagę na prawidłowe wycięcie, obrobienie i sklejenie płata w miejscu jego styku z kadłubem w rejonie krawędzie natarcia. Przez nieuwagę uszkodziłem charakterystyczne „wąsy” w górnej połówce, co pociągnęło za sobą konieczność wypełniania ubytków tworzywa w tym miejscu i następnie obróbki.
Równolegle przygotowywałem do montażu także inne podzespoły mojej miniatury. Wspomniane lotki chciałem mieć wychylone i tak zrobiłem. Montując usterzenie także trzeba zwracać uwagę na krawędzie elementów i je wygładzić. Język mocujący statecznik pionowy do poziomego należy także skrócić.
Klejenie kadłuba. Tu wyszła niespodzianka o której wspominałem. Wnętrze musiało nie wskoczyć na swoje miejsce jak trzeba i miałem problem z jego domknięciem w jego dolnej części, tam gdzie zaczyna się luk podwozia. Zastosowałem normalne dla każdego normalnego modelarza metody podcięciu pionowych szczelin, które miały wejść wypusty luku podwozia, co doprowadziło do znacznego zminimalizowania szczeliny pomiędzy połówkami kadłuba. Dokładnie też przygotowałem miejsce, w które należy wkleić usterzenie. Ważne jest odpowiednie przygotowanie miejsca, które wejdzie nasada statecznika poziomego. Warto ją minimalnie poszerzyć. Nie zdecydowałem się natomiast na wklejanie na tym etapie górnej pokrywy części nosowej. Tylko ją dokładnie dopasowałem do kadłuba. Chciałem dać sobie możliwość dociążenia modelu, gdyby dołączony balast okazał się nie wystarczający.
Można zatem było łączyć płat z kadłubem w całość. Byłem przyzwyczajony, że we wcześniejszych modelach Arma Hobby po prostu wkładało się jedno w drugie, w miejsca styku wpuszczało się klej penetrujący i temat był załatwiony. Tu niestety kadłub nie chciał wskoczyć na swoje miejsce w płacie. Problem był zwłaszcza w rejonie krawędzi natarcia. Moim zdaniem przyczyną było, to o czym wspominałem poprzednio. Wnętrza mogło nie wskoczyć w kadłub jak należy i w efekcie nieco go rozepchało. Nie było wyjścia, trzeba było zebrać nieco tworzywa z większości miejsc styku skrzydeł z kadłubem. Jeżeli ktoś natrafi na ten sam problem, choć wcale nie musi, powinien uważać, żeby nie przedobrzyć, bo będzie miał szczelinę. Pamiętać też należy, że w miejscu styku powinna utworzyć się delikatna zakładka, jak w prawdziwym samolocie.
W końcu udało mi się połączyć płat z kadłubem, tak aby model miał prawidłową bryłę i geometrię. Newralgiczne miejsca w rejonie łączenia płata z kadłubem zostały obrobione a ubytki uzupełnione. Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo dla mnie to normalne modelarstwo. Zawsze tak było, że nawet w modelach renomowanych producentów znajdzie się coś, co trzeba poprawić i nie jest to w żadnym wypadku powód do robienia dramy na pół Internetu. Jeżeli ktoś tego nie rozumie, może warto zając się jakimś mniej stresującym hobby? Bez krwiożerczych producentów i nieobiektywnych recenzentów ich zestawów. Swoją drogą fajną Cobrę robi bardzo sympatyczna firma Cobi. Nic nie trzeba szpachlować, nawet malować nie trzeba. Może to jest wyjście? No, ale odbiegłem nieco od tematu. Wkleiłem usterzenie lotki i większość drobiazgów. Bryła modelu była gotowa.
Kiedy przymierzałem do niej osłonę kabiny, zobaczyłem, że za tablicą jest sporo miejsca i jest ono widoczne przez boczne szyby. Z okrągłych kawałków tworzywa (zbieram je na takie okazje) i wklejonych w nie kawałków drutu zrobiłem imitacje puszek zegarów. Ograniczyłem się tylko do tych górnych. Wkleiłem je na swoje miejsca za tablicą przyrządów, pomalowałem na czarno i dopiero wtedy dokleiłem osłonę. Ona akurat pasowała idealnie i nie wymagała żadnej obróbki
Malowanie było kolejnym etapem prac i można powiedzieć, że przebiegało według dawno utartego schematu, wielokrotnie powtarzanego. Tym razem postanowiłem pobawić się w uzyskanie efektu wypłowienia, przebarwienia, generalnie nieco zużytej powłoki lakierniczej. Efekty tych eksperymentów widać na poszczególnych zdjęciach, zaś do malowania również i wnętrza używałem tylko lakierów firmy Bilmodelmakers.
Efekt końcowy wyszedł tak, jak widać na powyższych zdjęciach. Nie jest to dokładnie to, co chciałem uzyskać, ale myślę, że krok w dobrą stronę. Trzeba będzie jeszcze trochę potrenować, ale jakiś progres już jest. Ostatecznie zdecydowałem się na malowanie nr 2 czyli samolot gen. Clarence "Buda" Andersona. Po prostu z czystej sympatii do generała.
W tak zwanym międzyczasie przygotowywałem sobie także wszelkiego rodzaju drobne detale takie, jak podwozie, śmigło, wydechy czy uzbrojenie. Zamierzałem też pobawić się w poprawienie pokryw podwozia głównego. Na wyprasce są dwie identyczne, zamiast prawa – lewa, ale że producent daje drukowaną erratę, która wtedy dotarła do mnie, dałem sobie spokój.
Wszystkie drobiazgi zostały wklejone na swoje miejsca w modelu a ja z satysfakcją stwierdziłem, że moja Cobra stoi na trzech kołach jak trzeba i nie opada na ogon. Dokleiłem zatem przód kadłuba.
W tym miejscu może zajrzyjmy do naszych kochanych wciągów na skrzydłach. Jak przeżyły trudy malowania. Tak jak widać na zdjęciach. Te górne wykonałem bezpośrednio po zakończeniu malowania, dolne po skończeniu modelu, czyli wszystkich sidoluksach, kalkach i werniksach.
Podczas pisania recenzji wyraziłem pewien sceptycyzm odnośnie tego, że kalkomanie drukował Cartograf. Miałem przy kilku okazjach mało przyjemne przygody z tymi włoskimi kalkomaniami. Miałem też nadzieję, że tu będzie inaczej. Okazało się, że było, to ten stary dobry Cartogrtaf, jaki wszyscy znają i lubią. Kalkomanie nałożyły się bez problemu, świetnie reagowały na chemię i co najważniejsze, po nałożeniu matowego werniksu nie srebrzyły się. Chciałbym też zwrócić uwagę na gwiazdę na dolnej powierzchni skrzydła. Następnego dnia po nałożeniu na model okazało się, że jest położona po prostu krzywo i tego tak zostawić nie można. Pozostaje zamalować i dobrać podobną? Słyszałem, że jak nie było żadnych malunków na kalce to można spróbować ją odkleić, zalewając obficie wodą. Tak też zrobiłem. Wodę nanosiłem pędzlem. Po kilku minutach w jednym miejscu klej puścił i kalkomania dała się delikatnie podważać. Super! Wpuszczałem w to miejsce wodę i po kawałku delikatnie, pomagając sobie pesetą i nożykiem odkleiłem ją od powierzchni modelu i to bez uszkodzenia. Została następnie nałożona w prawidłowy sposób.
Wszelkiego rodzaju ślady eksploatacji to też moje standardowe techniki, wielokrotnie już opisywane. Jedynie niektóre pokrywy luków inspekcyjnych pomalowałem mocno rozcieńczoną farbką akrylową, żeby uzyskać delikatnie inny odcień koloru bazowego. Skończony model prezentuje się tak jak na powyższych zdjęciach.
Prace nad nim trwały około czternaście dni, no może trochę dłużej, tylko dlatego, że miałem przestoje i nie siedziałem non stop w modelarni. Gdybym zajmował się tylko i wyłącznie Cobrą, powstałaby w czasie znacznie krótszym, myślę, że około tygodnia do dziesięciu dni. Zestaw jest przede wszystkim przemyślany i bardzo dobrze zaprojektowany, cały efekt został tylko nieco zepsuty przez brak doświadczenia narzędziowni w trudnym przecież procesie wykonywania form wtryskowych.
Pojawiają się też do wcześniejszego modelu Arma Hobby w skali 1/48, czyli do Hurricane. Aiarcobra nie jest zestawem tak dobrym jak Hurricane, ale to tylko z tego powodu, że Hurricane jest zestawem wybitnym i ponadczasowym. Cobra pomimo niewielkich ułomności jest modelem bardzo dobrym, także z uwagi na wierność w stosunku do oryginału. Przypominają mi się dawne czasy i modele Focke Wulfów. Wszyscy chcieli mieć te z firmy Dragon, mimo że były tańsze i lepiej spasowane zestawy innych firm. Dragony górowały nad nimi właśnie wiernością z oryginałem. Nikomu nie przeszkadzało, że są fatalnie spasowane. Po prostu kleiło się, szpachlowało, szlifowało, a jedyny podział kastowy jaki wtedy istniał to ci co mieli oryginalne Dragony i ci, co mieli przepaki Italeri lub Revella. Po prostu ci pierwsi szpachlowali z większym namaszczeniem. W przypadku Cobry z Army nie ma przepaków a i szlifowania jest znacznie mniej. Pewnie jakieś Cobry na moim warsztacie jeszcze wylądują, samolot piękny a i zestaw daje duże możliwości. Ponadto przypomina o różnicach pomiędzy modelarstwem a sklejactwem. Mam nadzieję, że opisane przeze mnie patenty przydadzą się tym, którzy sięgną po ten zestaw. I nie tylko po ten ale i inne. Teraz już zatem mogę zakończyć pisanie sakramentalnym:
Dziękuję firmie Arma Hobby za udostępnienie modelu na potrzeby relacji.
Marcin "Marwaw" Wawrzynkowski