Ares i Korsarz czyli dwa Phantomy w 1/48

 

Model:
•    F-4EJ Kai Phantom II 301SQ F-4 final year 2020, Hasegawa No.07484
Wykorzystane zestawy:
•    Eduard, F-4E Phantom II, ED49231
•    Aires, F-4 Phantom II Wheel Bays, 4123
•    Aires, F-4B/N/C/D & RF-4B/C Phantom II exhaust nozzles, 4864
•    Black Box F-4E Cockpit Set, 48029
•    ModelMaker Decals, Hellenic Air Force F-4E Phantom II Anniversary paintings, D48058
Model:
•    F-4J Phantom II VF-84 Jolly Rogers, Academy No.12305
Wykorzystane zestawy:
•    Eduard, F-4J interior, ED491012
•    Eduard, F-4J seatbelts, ED49713
•    Eduard, F-4 Phantom Exhaust, ED48462
•    Quicboost, F-4 Phantom II Ejection Seats, QB 48004
Kleje:
•    Tamiya Extra Thin
•    cyjanoakrylowe
Farby:
•    Bilmodelmakers
•    Hataka Orange
•    akrylowe (różni producenci)
Chemia modelarska:
•    Surfacer 1000, Tamiya
•    Plastic Putty, Vallejo,
•    Płyn do zmiękczania kalkomanii    Mr. Mark Setter
•    Wash Dark Grey, Black Tamiya,
•    Wash Lavado Sepia, Vallejo,
•    Matt verniks Vallejo,
 

Samolotu myśliwsko bombowego F-4 Phantom II nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi lotnictwa, zwłaszcza współczesnego. Opracowano wiele wersji tej maszyny, zbudowano w tysiącach egzemplarzy. Pełnił służbę w wielu krajach, brał udział w kilku konfliktach zbrojnych, zaś na zasłużoną emeryturę ostatnie Phantomy przeszły dopiero kilka lat temu. Nic więc dziwnego, że jest on bardzo popularny wśród modelarzy, a większość firm oferuje nie jedną lecz kilka odmian tego samolotu.

W moim wypadku, nie było początkowo fascynacji Phantomem. Traktowałem go jako po prostu kolejną zachodnią konstrukcję lotniczą pozostającą raczej w cieniu Tomcata czy MiGa-29. Oczywiście skleiłem kiedyś model Phantoma, ale nie żeby był to jakiś mój sztandarowy projekt, ot kolejna Italerka. To trwało do czasu, kiedy zobaczyłem Phantoma w powietrzu. Pierwszy raz był to niemiecki F-4, podczas zagranicznego wyjazdu. Po prostu przemknął nad autostradą, ale wystarczyło, żeby spojrzał na ten samolot inaczej. Drugi raz miał miejsce kilka lat temu. Podczas wakacji w Grecji widziałem nisko lecącą czwórkę F-4E i wtedy zadecydowałem, że muszę skleić model greckiego Phantoma. Pomysł pozostawał w mojej głowie do czasu kiedy w nagrodę na jednym z konkursów modelarskich dostałem zestaw kalkomanii firmy ModelMaker Decals, właśnie na greckie Phantomy. Postanowiłem wrócić do tematu, zdecydowałem się zestaw z Hasegawy, bo w czasach kiedy go kupowałem jedyną alternatywą był model Italeri. Zresztą wybór licencyjnej wersji F-4EJ nie był najszczęśliwszym pomysłem, ale nie było nic innego. F-4E z Academy pojawił się dopiero później.

Ponieważ miałem ochotę na nowy model Academy, bo w ramkach wyglądał kusząco, kiedy pojawiła się okazja sklejenia, go w wersji J i to w malowaniu mojego ulubionego VF-84 Jolly Roger nawet nie zastanawiałem się. Tak nie zastanawiałem się nad tym, co mnie czeka, tylko zacząłem gromadzić inne artefakty do obu modeli. Z czasem pudełka pęczniały, a ja miałem w głowie gotowy plan. Do obu modeli miałem blaszki Eduarda, miałem żywiczne fotele Quicboosta, podwozie i dysze z Airesa oraz kokpit Black Boxa. Zestaw z Academy postanowiłem uzupełnić o dedykowane do niego blaszki Eduarda i dołożyć fotele z Airesa, zaś do Hasegawy użyć całej reszty. Zestaw znacznie straszy i znaczenie słabiej zdetalowany. Poza tym całkiem niezłym zestawem do waloryzacji Hasegawy okazał się … zestaw z Academy, ale o tym za chwilę.

Budowę obu modeli zacząłem od kokpitów. Oba modele mają inny podział technologiczny nosowej części kadłuba. F-4E miał klasyczny podział na prawą i lewą połówkę kadłuba, zaś F-4J podział na górną i dolną część. Oczywiście musiałem to uwzględnić podczas klejenia. W przypadku Academy dołożyłem trochę detali na burtach, zaś Hasegawa otrzymała żywiczne ścianki boczne kokpitu. To, co dał producent oczywiście zaszlifowałem.  Zebrałem także nieco żywicy z dość sporego kloca, jakim był odlew kokpitu z Black Boxa. Na tym etapie wyciąłem także żywiczny luk przedniego podwozia i zacząłem nierówną walkę z materią, aby upchnąć to wszystko w kadłubie. Już myślałem, że wszystko jest jak trzeba, kiedy zadziały prawa Murphiego. Ale o tym za chwilę.

Malowanie i detalowanie było kolejnym etapem prac nad kokpitami. Bardzo przyjemnie się pracowało. Kokpit z Black Boxa wystarczyło właściwie tylko pomalować. Ja i tak dołożyłem trochę detali z blaszek Edka. Tablice przyrządów pociąłem na poszczególne panele i okleiłem nimi tablice żywiczne, podobnie było z fotelami, do których dokleiłem fototrawione pasy, klamry i temu podobne detale.

Kokpit z Academy sam w sobie też bardzo szczegółowy, ale dzięki dodaniu fototrawionych detali Eduarda, prezentuje się o niebo lepiej. W kilku miejscach dołożyłem też trochę drutów. Żywiczne fotele także uzupełniłem o fototrawione detale, przy czym fotele na razie trafiły do specjalnego pudełka, gdzie miały czekać, na swoją kolej montażu.

Oczywiście pomalowałem także burty, zaś po zakończeniu malowania oba kokpity potraktowałem washem, żeby bardziej wyciągnąć detale. Wkleiłem także tablice przyrządów w tylnych kabinach. Tablice pilota na razie dołączyły do foteli. 

 Równolegle pracowałem nad lukami podwozia. W zestawie z Hasegawy bezwzględnie trzeba je zastąpić żywicznymi zamiennikami, natomiast Adademy wykonała te elementy w swoim zestawie bardzo ładnie. Mają one prawidłowy kształt i głębokość, wystarczy dokleić im jedynie trochę kabli. Co zresztą uczyniłem, używając żywic Airesa jako ściągawki.

Można zatem było zacząć myśleć o sklejeniu obu modeli w całość. Najpierw musiałem zamontować imitacje kanałów wlotów powietrza do silników. W przypadku Academy wystarczyło złożyć w całość i wkleić zgodnie z instrukcją to, co przewidział producent, w Hasegawie musiałem trochę porzeźbić, żeby i tak okazało się niewiele widać.

Składanie obu modeli w całość okazało się drogą przez mękę. Spodziewałem się problemów, przy Hasegawie, bo przecież tyle żywic napchałem do środka, że nie miało to prawa pasować. Najpierw sklejenie w całość połówek kadłuba, kiedy okazało się że trudno jest je zamknąć, musiałem źle wkleić któryś z paneli bocznych, bo kokpit okazał się za szeroki w stosunku do kadłuba. Praktyka przy short runach nie poszła jednak w las i jakoś kawałek po kawałku, udało się skleić z sobą kadłub. W jednym  miejscu jest trochę spuchnięty, ale w granicach normy. Podobnie było ze skrzydłami, bo przecież i tam były żywice, ale nie było już takiej batalii jak z kadłubem. Bezproblemowo udało się natomiast połączyć kadłub ze skrzydłami. Powstałe szpary, ubytki tworzywa potraktowałem akrylową szpachlówką Vallejo. To genialny produkt. Wystarczy nanieść trochę aplika torem, przejechać, pędzelkiem, szpatułką  czy nawet paluchem, żeby wypełnić szparę i zakończyć w ten sposób szpachlowanie. Nie trzeba nawet szlifować.  Bardzo dobrze pasowały także wloty powietrza, jedyne co musiałem wypełnić szpachlówką, to ubytek jaki powstał przez przypadek przy wycinaniu.

Zaskoczeniem natomiast był dla mnie model Phantoma z Academy. Na pierwszy rzut oka bardzo przemyślany podział technologiczny, zaprojektowany tak aby ułatwić montaż skomplikowanej przecież bryły płatowca, a tym czasem nie było relaksacyjnego klejenia. Górna część kadłuba okazała się za wąska w stosunku do dolnej w rejonie dysz i trzeba było te miejsca kleić na raty. Także w rejonie kabiny kadłub się nieco rozłaził i trzeba było uważać. Kolejna pułapka to wloty powietrza, koniecznej jest kilkukrotne przymierzenie, a jak wskoczą na miejsce i siedzą jak powinny, trzeba potraktować je klejem penetrującym, by już tam zostały. W obu modelach konieczne była dokładna obróbka miejsc łączenia oraz odtwarzanie linii podziału. W końcu jednak miałem sklejone w całość oba modele, stateczniki umieściłem tylko na wcisk, a wklejone miały zostać dopiero po pomalowaniu całości.

 Mając za sobą najgorszy etap prac, mogłem zabrać się za detalowanie obu modeli. Tu w dużej mierze korzystałem z blaszek Eduarda dedykowanych do F-4E. Czeskiemu producentowi należą się duże słowa uznania za ten zestaw. Jest on bardzo przemyślany, wszystko, co znajduje się na blaszkach ma racjonalne zastosowanie, zaś wszelkiego rodzaju antenek i temu podobnych drobiazgów jest tyle, że starczyło na oba modele. F-4E używane w Grecji miły sporo charakterystycznych anten czujników i temu podobnych rzeczy. Sporo części udało się adaptować  z zestawu Academy, który także zawierał trochę elementów do F-4E. Niektóre musiałem dorobić sam, jak choćby anteny przed kabiną załogi. Przyznaję, że w końcu te wszystkie anteny i antenki zaczęły mi się mylić, więc po stwierdzeniu, że kto dla kogo? Model dla mnie czy odwrotnie? Uznałem, że pewne odstępstwa od oryginału mieszczą się w granicach normy, nie miałem także zdjęć wszystkich tych szczegółów, a model i tak idzie na półkę a nie na konkursy punktowe. Dałem sobie spokój z badaniem Pisma Świętego.

Przed rozpoczęciem malowania trzeba było przygotować także podwozie i podwieszenia. To co przewidzieli producenci zestawów w przypadku F-4J zostało uzupełnione o przewody oraz fototrawione detale Eduarda, zaś podwozie do F-4E dostało to samo oraz żywiczne pokrywy od Airesa. Dołożyłem także trochę od siebie.

Obydwa modele miały dostać praktycznie takie same zestawy podwieszeń. Różnicą były tylko pociski AIM-9, F-4J miał malowanie z 1972 r. a więc musiałem zastosować starszą, wtedy używaną wersję. Okazało się, że w zestawie Academy są nie tylko dwa komplety pocisków AIM-7, ale także aż pięć wersji pocisków AIM-9, w tym także obecnie. Pociski te wyglądały znacznie lepiej niż te, które zaproponowała Hasegawa. Wybór był więc oczywisty. Z japońskiego zestawu wykorzystałem jedynie belki z pylonami oraz zbiorniki paliwa. Wszystko to też okrasiłem detalami z zestawu Eduarda do F-4E. Ponownie starczyło do obu modeli.

Do malowania używałem lakierów firm Bilmodel i Hataka Orange. Zanim jednak zacząłem, oba modele dostały podkład w sprayu, na który naniosłem preshading składający się z farb bałej, zinc chroma te oraz ciemno szarej. Ponieważ nie było to arcydzieło modelarskie, nie uwieczniałem tego na zdjęciach. Mogłem natomiast już pochwalić się kamuflażem grackiego Phantoma, który udało mi się wymalować bez użycia szablonów. Udało mi się także uzyskać efekt cieniowania krawędzi niektórych kolorów, znany w wczesnych malowań naszych F-16. Biały kolor na wnęki podwozia i hamulców aerodynamicznych naniosłem na końcu, po dokładnym zamaskowaniu taśmą pomalowanych wcześniej powierzchni. 

 F-4J nosił standardowe malowanie samolotów US Navy z lat 70-tych zeszłego stulecia. Cały dół zatem został pokryty kolorem białym, zaś górne i boczne powierzchnie jasno szarym (Light Gull Gray). Falistą linię przejścia kolorów na kadłubie uzyskałem przez naklejenie ukształtowanego w falę kawałka blue taca. Luki podwozia w obu modelach dostały także delikatny wash.

Podczas malowania najwięcej zabawy miałem z wymalowaniem metalicznego wykończenia tylnych części kadłubów w rejonie wylotów dysz. Najlepiej do tego celu moim zdaniem nadają się metalizery Bilomodela. Dobrze kryją, szybko schną i tworzą bardzo twardą powierzchnię. Dzięki temu można zakleić pomalowany fragment taśmą maskującą i malować kolejnym kolorem. Na  tym etapie wylabowałem także na czarno i żółto statecznik pionowy w F-4J.

 Równolegle z samymi modelami malowałem także podzespoły podwozia. Zasadnicze elementy aerografem na biało i w kolory kamuflażu w przypadku F-4E, zaś wszelkie drobne rzeczy już pędzelkiem za pomocą akryli, oczywiście na sam koniec wash dla podkreślenia detali. Myślałem, że Academy do Hasegawy uda przeszczepić się także koła, ale niestety nie pasowały, więc wykorzystałem to, co dał producent. Na tym etapie powstały także dysze silników. F-4J dostał oryginalne zestawowe, wzbogacone blaszką Eduarda, zaś F-4E żywiczne Airesa, które uzupełniłem trochę detalami własnej produkcji. Niestety zapomniałem zrobić zdjęcia pomalowanym dyszom.

Wklejenie podzespołów podwozia w obu modelach było kolejnym etapem prac. Tu akurat bardzo dobrą robotę wykonał Aires, bo wykonane w jego lukach jażma do mocowania goleni, nie dość że wyglądają jak prawdziwa konstrukcja, ale są tak genialnie spasowane, że golenie weszły praktycznie na wcisk. Nie miałem także większych problemów podczas montażu podwozia w modelu z Academy.

Oba Phantomy zatem stanęły na własnych kołach. Z zadowoleniem stwierdziłem, że nie mają tendencji do opadania na ogon. Aby temu zapobiec w nosach obu modeli umieściłem dość pokaźne obciążenie. Coś takiego sugerowała zresztą instrukcja do zestawu Hasegawy. W instrukcji doi Academy nic na ten temat nie było, ale wolałem nie ryzykować. Potem jeszcze zamontowałem dysze silników w obu modelach. Zanim zacząłem nakładać kalkomanie, tradycyjnie pokryłem oba modele konkretną warstwa Siadoluxu.

Academy w swoim zestawie proponuje dwa różniące się detalami schematy malowania z dywizjonu VF-84 z 1972 r. z okresu bazowania jednostki na lotniskowcu USS „Roosvelt”. Kalkomania to sporych rozmiarów arkusz wydrukowany przez włoski Cartograf a składający się ponad setki różnej wielkości  znaków graficznych. Trochę obawiałem się tych kalek od strony technicznej, bo zdarzyło mi się mieć problem z kalkomaniami włoskiego producenta. 

Praca z tymi kalkomaniami okazała się jednak czystą przyjemnością. To taki Cartograf, jaki znam i lubię. Kalkomanie doskonale reagowały na chemię i pięknie wnikały w powierzchnię modelu. Praktycznie jeden wieczór pracy i wszystkie kalkomanie zostały położone ma swoich miejscach. Dużym ułatwieniem jest bardzo czytelny schemat ich nakładania, gdzie dokładnie wskazano miejsce położenia najdrobniejszych nawet stencili. Ta wiedza przydała mi się bardzo podczas nakładania kalkomanii na F-4E. 

Zestaw kalkomanii opracowany przez firmę ModelMaker Decals także daje do wyboru dwa malowania. Są to malowania okolicznościowe, jakie nosiły dwie maszyny należące do 338-go Dywizjonu Myśliwsko – Bombowego "Ares" (stąd tytuł), 117 Skrzydła Greckich Sił Powietrznych. Jednostka ta bazowała na lotnisku Andravida, zachodnia Grecja. Pierwsze malowanie wykonano w 2014 r. z okazji 40-lecia służby F-4E Phantom II w greckich siłach powietrznych. Nosił je samolot nr 01505. Drugi schemat powstał dwa lata wcześniej  z okazji 60-tej rocznicy powstania jednostki. To malowanie z kolei nosił samolot nr 01510. Większość tych informacji ustaliłem we własnym zakresie, buszując po greckich stronach poświęconych lotnictwu wojskowemu. Arkusik jest nieco mniejszy niż w przypadku kalkomanii dołączonych do zestawu Academy z uwagi na mniejszą ilość znaków graficznych o dużej powierzchni.

Kalkomanie ModelMaker jednak trochę mnie rozczarowały. Nie chodzi tu o stronę techniczną, bo kładły się bez zarzutu i świetnie reagowały na chemię. Mam niestety zastrzeżenia co do strony merytorycznej i redakcji samego zestawu. Są rozbieżności pomiędzy numeracją na arkusiku i na instrukcji, co przy dość dużej ilości stencili na pewno nie ułatwia pracy. Schemat nakładania kalkomanii w rzucie z góry i z dołu nie jest oparty o plany F-4E, tylko jakiejś innej z krótkim nosem i bez „brody”. To z kolei utrudnia naklejanie kalkomanii na pokrywie luku przedniego podwozia (tej mocowanej do goleni). Numer płatowca oraz pozostałe napisy umieszczone są w zupełnie innym miejscu niż przewiduje instrukcja, więc trzeba posiłkować się zdjęciami oryginału. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie w instrukcji zamieszczono jako numery kalkomanii odblasków do lotów w szyku, skoro producent nie przewidział ich w zestawie. To akurat jestem w stanie zrozumieć, kalki pewnie trafią na modele różnych producentów, więc lepiej użyć tych z zestawu. Ponadto niektóre napisy eksploatacyjne powinny mieć barwę czerwoną, a na kalkomanii mają jasno szarą. Dokładnie chodzi o oznaczenia struktury plastra miodu, które wymalowano na płatach i klapach. Ja w końcu nakleiłem te stencile, jak zaznaczyłem powyżej model kleiłem dla przyjemności, więc odpuściłem sobie branie pod lupę każdego napisu. Jeżeli jednak producent zdecyduje się na reedycję tego zestawu, powinien go nieco przeredagować. Po prostu szkoda, by dobry pomysł na dobry produkt zepsuć przez takie drobne niedociągnięcia, które jednak rzutują na całość. Nie zmienia to jednak faktu, że to jeden z najlepszych zestawów ModelMaker Decals z którymi miałem do czynienia.

Trochę kalkomanii i stencili otrzymały także podwieszenia. Ponieważ zestaw ModelMaker nie przewidywał kalkomanii na środki bojowe, a w kalkach Academy nic się nie dublowało, wykorzystałem kalkomanie po innych modelach, z całkiem niezłym efektem. Jak widać na zdjęciach przed  zamontowaniem podwieszeń wykonałem wszelkiego rodzaju zabrudzenia, zacieki. Chciałem uzyskać charakterystyczną siatkę na powierzchni płatowca. Ponieważ greckie Phantomy nie należały do czyściochów nie żałowałem im chemii.

Podobną procedurę przeszedł także model F-4J, z tym że podwieszenia uzupełniłem o dwie bomby Mk.82. Początkowo miałem zamiar wykorzystać wyrzutniki wielozamkowe TER, ale po kilku bezowocnych próbach wpasowania ich w pylony podskrzydłowe, dałem sobie spokój ograniczając się tylko do dwóch bomb. Potem oba modele zostały potraktowane matowym werniksem.

Ostatnim etapem prac był montaż oszklenia w obu modelach. Oba zestawy przewidują możliwość wykonania kabin otwartych lub zamkniętych. Zdecydowałem się na otwarte, bo byłem zadowolony z efektu, jakie uzyskałem w kokpitach obu modeli. Poza tym wiedziałem, że po przebojach z kokpitem w modelu Hasegawy, kabin nie będę miał prawa prawidłowo zamknąć. Zacząłem od wklejenia foteli i uzbrojenia elementów oszklenia w fototrawione detale, a było ich dość sporo. Potem wkleiłem wiatrochrony i centralne części pomiędzy kabinami. W Academy było bezproblemowo, zaś w Hesegawie ostatni raz dały o sobie znać prawa Murphiego. Cały żywiczny moduł przedniej deski rozdzielczej był zbyt wysoki i wiatrochron nie dał się zamontować na swoim miejscu. Wkleiłem zatem pod niego dwa niewielkie kliny z tworzywa i dopiero wtedy dało się go zamontować na swoim miejscu. Potem oczywiście troszkę szpachli i farby. Będziesz Pan zadowolony  Osłony kabin w obu modelach uzupełniłem o imitację konstrukcji zawiasów, co także wzmocniło ich spoinę z kadłubem.

Na samym końcu wykonałem wszystkie imitacje punktów oświetlenia oraz dokleiłem wszelkie drobiazgi, które mogły poodpadać podczas wcześniejszych etapów prac. Stanęły przede mną dwa naprawdę sporych rozmiarów modele, trzeba poznać, że oba efektowne. Pomimo, że nie wszystko wyszło mi w nich, jak chciałem, to z uzyskanych efektów jestem zadowolony. Na koniec pora na małe podsumowanie. Po pierwsze kilogramy żywicy i metry kwadratowe fototrawionych blaszek nie gwarantują sukcesu. We wszystkim trzeba mieć umiar, a jak już się na taki krok zdecydujemy, trzeba dokonać mądrego wyboru akcesoriów i dokładnie przemyśleć budowę, jeszcze przed rozpoczęciem prac. To też nie gwarantuje, że budowa będzie łatwym procesem.

Teraz nieco o samych zestawach. W dobie fascynacji nowymi modelami Phantomów z Tamiyi i Zoukei Mura na moim warsztacie znalazł się jeden nieco starszy zestaw i jeden prawie zabytkowy. Ten nieco starszy to oczywiście Academy. Model pięknie detalowany i właściwie nie potrzebujący jakiś poważniejszych waloryzacji, jednakże ma troszkę grzeszków jeśli chodzi o spasowanie. W kilku miejscach trzeba uważać. Czytałem jednak relacje z których wynikało, że jest to model spasowany wręcz idealnie, więc każdy musi ocenić sam podczas klejenia. Po prostu zwracam uwagę na to, z czym miałem problemy. Problemów ze spasowaniem nie ma z kolei w modelu zabytkowym, czyli Hasegawie. Tu jednak nico kuleją detale takie jak kokpit, gdzie przydadzą się blaszki, lub choć tablice przyrządów. Luki podwozia, zwłaszcza głównego bezwzględnie wymagają wymiany na żywiczne, lub jak ktoś chce robione od podstaw. Są po prostu za płytkie i to dyskwalifikuje je już na starcie. Z obu zestawów można jednak wykonać bardzo efektowne i wierne repliki, które będą cieszyć oko. O to przecież w tym naszym hobby chodzi. 

 

Marcin "Marwaw" Wawrzynkowski

 

 

 

 

 

Partnerzy

           

 

Kluby modelarskie

 

 
       
                 
                 

 

DMC Firewall is a Joomla Security extension!