Na beczce w Firth of Forth - diorama morska w skali 1/700

Wykorzystane zestawy i akcesoria:
- MENG Models – Royal Navy Batlleship HMS Rodney, PS-001,
- IBG Models –  HMS Glowwrom 1938 British G-class destroyer, 70008,
- Master Model –  SM-70-033, SM-700-034,
- MIG Productions –rigging medium fine 0,2mm
Kleje:
- Tamiya Extra Thin,
- cyjanoakrylowe (żel i rzadki)
Farby:
- Bilmodel, Vallejo, Italeri
Chemia modelarska:
- Płyn do zmiękczania kalkomanii Mr. Mark Setter
- Matt Verniks – Vallejo
Początkowo miała to być relacja, a właściwie relacje z budowy modeli, ale kilka zbiegów okoliczności zadecydowało o tym, że w końcu powstała jedna relacja z budowy dioramy. Ponieważ bardzo lubię taka właśnie formę modelarstwa jak dioramy portowe, chętnie podzielę się kilkoma zdaniami na temat tego jak powstawała diorama która ostatecznie nazwałem „Na beczce w Firth of Forth”.

Brytyjski pancernik HMS „Rodney”… Dla wielu modelarzy, zwłaszcza tych których dzieciństwo i młodość przypadały na lata 70-te i 80-te zeszłego stulecia to okręt niemal kultowy. Od razu niemal budzi skojarzenia z poszukiwaniami „Małego Modelarza”, w którym to opublikowano model kartonowy tego pancernika, przez wiele lat zresztą jako jedynego okrętu tej klasy. Był on opublikowany w sumie trzykrotnie, w 1970, 1976 i 1991roku. Opracowanie autorstwa Bogdana Wasiaka z kapitalnymi okładkami autorstwa Adama Werki było na owe czasy rewelacją, pomimo, iż zawierało sporo błędów, umożliwiało wybudowanie poprawnej i efektownej repliki. Oczywiście w tamtych pradawnych już czasach zetknąłem się z tymi wydawnictwami. Pierwszego „Rodneya” zbudował dla mnie Ojciec, a ja zdobywałem pierwsze modelarskie doświadczenia. Drugiego „Rodneya” budowałem z latach 90-tych do spółki z Kuzynem, jako przez nt dla jego Dziadka. Co ciekawe, oba modele istnieją do chwili obecnej. Tym ostatnim „przedawkowałem” temat i nic nie wskazywało, że model tego okrętu wyląduje na moim warsztacie.


Niszczyciel HMS "Eclipse" przycumowany do burty jednego z pancerników typu "Rodney" (Internet)
A jednak. Swego czasu recenzowałem model pancernika „Rodney” opracowany w podziałce 1/700 przez firmę MENG Models. Ciekawy z kilku powodów. Łatwy montaż i kolorystyka tworzywa nie wymagająca na dobrą sprawę malowania, stawiały go w rzędzie bardziej zabawek politechnicznych niż modeli. Druga sprawa konfiguracja z 1929r. czyli bez kamuflażu, olbrzymiej ilości artylerii przeciwlotniczej i bardzo wysokim masztem rufowym. Konsekwencją napisania recenzji, jest oczywiście relacja z budowy. Początkowo miałem zamiar po prostu go skleić i odpowiednio zwaloryzować, ale w miedzy czasie wpadły mi w ręce powyższe zdjęcie wykonane w czasie wojny w jednym z porów nad Morzem Śródziemnym oraz model niszczyciela HMS „Glowwrom” – najnowsze dziecko firmy IBG Models. Co ciekawe także w konfiguracji przedwojennej, bo z 1938r. Mając ten zestaw i taką fotę postanowiłem zbudować dioramę portową w takiej właśnie konfiguracji, tylko przenieść ją w czasie do drugiej połowy lat trzydziestych, do jednego z portów brytyjskich.

Zatem do roboty. Ponieważ nie dysponowałem żadnym zestawem blaszek do „Rodneya” postanowiłem wykorzystać, to co znajdę w podręcznym magazynku, dodając jedynie lufy Mastera do dział artylerii głównej i średniej. Kadłub podzieliłem na trzy segmenty – szary, linię wodną i drewniany pokład. W całość zamierzałem skleić je dopiero po pomalowaniu. Kadłub uzupełniłem o kilka drobiazgów takich jak wytyki (te które zaproponował producent były ledwie widoczne), drabiny w środkowej części, wkleiłem także kotwice. Pokład uzupełniłem o imitację legarów łodzi ratunkowych.

Nadbudówka wraz z kominem i pomostem bojowym także została uzupełniona do drobiazgi, które z jakiś przyczyn zostały pominięte przez producenta. Nie były to żadne straszne rzeczy, bo model opracowano z dużą dbałością o detale. Najwięcej pracy było z kominem, gdzie trzeba było praktycznie od podstaw wykonać ażurową konstrukcję kołpaku oraz pomosty reflektorów. Pozostałe detale jakie dorobiłem we własnym zakresie to fototrawione drabiny i schodnie itp.

Podobnie miała się rzecz z masztem głównym, dołożyłem kilka detali i wykonałem od nowa pomost reflektorów. Później czekała mnie większa przeróbka masztu, ale nie uprzedzajmy zdarzeń.

Artyleria główna i średnia otrzymała metalowe lufy Mastera, które były zdecydowanie lepsze niż te zaproponowane przez producenta. Miałem zatem model gotowy do malowania. Takie rzeczy jak dalmierze, reflektory czy artylerię przeciwlotniczą zamierzałem zamontować dopiero po pomalowaniu modelu i złożeniu go w całość.

Teraz mogłem zająć się „Glowwromem”. Nowy model IBG Models składał się bardzo przyjemnie, co było do przewidzenia. Przecież Marek nie miał z nim żadnych kłopotów i zdążył zgarnąć kilka nagród na imprezach modelarskich. Mój „Glowwrom” powstał w dwa wieczory, przy czym od siebie dołożyłem gretting na pomoście bojowym, zaś maszty z tworzywa zamieniłem na metalowe, wykonane z odpowiedniej grubości prętów.

Oba modele zostały następnie pomalowane i złożone w całość. W przypadku „Rodneya” dosłownie, bo większość elementów weszła na wcisk a klej był tylko na wszelki wypadek. Zacząłem wtedy dokładać detale. W przypadku „Rodneya” były to łodzie ratunkowe i żurawiki na głównym pokładzie, relingi na nadbudówce i pomoście bojowym oraz tarły przeciwminowe. „Glowwrom” otrzymał natomiast wyposażenie pomostu bojowego. Wszystkie te detale pochodziły z zapasów pochodzących z budowy modeli testowych dla AJM Models i nieśmiertelnej ramki z wyposażeniem do okrętów japońskich. Jednocześnie krystalizowała się kompozycja samej dioramy.

Olinowanie było kolejnym etapem prac. Krótsze odcinki wykonywałem z polistyrenowych pozyskanych poprzez rozgrzanie i wyciagnięcie kawałka ramki wtryskowej, dłuższe natomiast wykonałem z gumonitki MIG Productions, omal nie poszedłem z torbami poszły dwa opakowania. Co ciekawe z uwagi na skalę olinowanie wykonałem w sposób nieco uproszczony w stosunku do dokumentacji. Przeżyłem też dość groźną i frustrującą przygodę. Podczas robienia pajęczyny naciągów na „Rodneyu” wygiął mi się a następnie złamał rufowy maszt. Cóż było robić? Zrobiłem nowy, ale z metalowych prętów. Okazał się on znacznie lepszy pod względem estetycznym i znacznie stabilniejszy. Potem montaż olinowania przebiegł bez problemu na obu modelach.

Końcowy etap prac przy obu bohaterach mojej scenki to montaż relingu wokół pokładu głównego i ostatnich drobiazgów jakie pozostały, czyli trapy, żurawiki, bandery itp. Relingi w  przypadku „Glowwroma” to właściwie formalność. IBG Models zgodnie z obowiązującymi standardami wykonało je jako fototrawione i doskonale dopasowane. W przypadku „Rodneya” wykorzystałem relingi uniwersalne, było trochę gimnastyki, ale dałem radę. Na samym końcu modele pokryłem konkretna warstwą matowego werniksu. Ponieważ akcja mojej scenki odbywać się miała przed wojną, a wiadomo, że wtedy dbano o czystość okrętów, a załogi były nieustannie gonione do szorowania, czyszczenia, malowania itp. zupełnie odpuściłem sobie robienie zacieków, rdzy i temu podobnych rzeczy.  

Teraz pozostało jeszcze tylko skomponowanie całej scenki i wykonanie podstawki. Podstawka z kawałkiem morza powstała w sposób nie odbiegający w niczym od tych które robiłem przy poprzednich moich modelach. Odpadło mi wykonywanie fal, bo przecież akcja dzieje się w bazie, a oba okręty zacumowane. Na podstawie mojego zdjęcia dołożyłem kilka szalup, które „zacumowałem” do obu okrętów no i oczywiście beczkę, do której cumuje „Rodney”. Postała z odpowiednio zaadaptowanego… koła do czołgu w skali 1/72. Na samym końcu zamontowałem cumy, szpringi  i wszelkiego rodzaju liny. Wzorowałem się na zdjęciach z epoki, głównie pochodzących z przepastnych zbiorów Imprial War Museums.

   
   

Dioramka była zatem gotowa. Modele bardzo przyjemne w montażu, co sprawiło, że praca był raczej bezstresowa. Na temat nowych modeli IBG Models wypowiadali się już moi Koledzy, którzy je kleili, ja przyłączam się do pochlebnych uwag na ich temat. Co do modeli z MENG Models, po sklejeniu „Rodneya” utwierdziłem się w przeświadczeniu, że jest to model z krwi i kości i to doskonale opracowany i zaprojektowany. Twierdzenie, że to zabawka jest bardzo krzywdzące, bo załoga z MENG Models zrobiła tu kawał doskonałej roboty. Modele te można polecić każdemu i pewnie sam nie jeden raz po nie sięgnę.   



Dziękuję przedstawicielowi MENG Models w Polsce, firmie IBG Models za udostępnienie modeli na potrzeby relacji.

Marcin "Marwaw" Wawrzynkowski

Partnerzy

           

 

Kluby modelarskie

 

 
       
                 
                 

 

Our website is protected by DMC Firewall!